Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/181

Ta strona została przepisana.

Cóżbyś powiedział, gdyby ci ktoś wyłamał obie ręce? Czyż nie wiesz, że te zwierzątka cierpią, jakbyś cierpiał sam?
Udał, że się śmieje, ale go to przejęło. Nie pomyślał, że mucha a on, to wszystko jedno... Daleki od politowania, zaczął jednak patrzyć na nie innemi oczyma, niespokojnie... uważnie i wrogo. Śledził odtąd konie, padające w ulicy... psa przejechanego... ...badał, a ciekawość tłumiła współczucie.
Pod koniec zimy mglistej, bezsłonecznej, chłopiec był blady, wyczerpany uporczywym katarem, przeto Anetka wynajęła na Wielkanoc, na dwa tygodnie izbę chłopską w Bièvres. Było jedno tylko, wielkie łóżko i musieli spać w niem oboje. Nie lubił tego, ale nikt go nie pytał o zdanie. Na szczęście przez cały dzień był sam, gdyż Anetka wracała do miasta w interesach, zostawiając syna pod opieką swych gospodarzy, którzy nań nie zwracali wcale uwagi. Wymykał się już wczesnym rankiem w pole i badał, szukał, obserwował, chcąc schwycić coś, co się do niego odnosiło. W całej naturze dostrzegał siebie jeno. Błądził po lesie. W pewnej odległości posłyszał gwar głosów dzieci wiejskich. Unikał towarzystwa, zwłaszcza chłopców, gdyż nie był dość silny, by nimi zawładnąć, ale mimo to uczuł do nich pociąg. Podszedłszy, zobaczył pięciu, czy sześciu nicponiów stojących nad rannym kotem. Miał złamany kręgosłup, a malcy zabawiali się, przewracając go i kłując patykami. Bez namysłu rzucił się na nich Marek z pięściami. Po pierwszem zdziwieniu gromadka przybrała postawę zaczepną i zaczęła go lżyć. Cofnął się za drzewo i zatkał uszy. Nie mogąc się zdecydować na odwrót, wrócił, a urwisze urągali dalej:

177