— Hę... mieszczuchu... boisz się! Chodźno, popatrz, jak zdycha!
Podszedł, nie chciał bowiem uchodzić za tchórza. Zresztą pałał żądzą patrzenia. Kotu wypłynęło jedno oko, leżał na boku, zad miał już martwy, dyszał bokami, a głowa jego podnosiła się z jękiem śmiertelnego strachu. Nie mógł umrzeć. Chłopcy brali się za boki od śmiechu, a Marek patrzył skamieniały. Nagle chwycił spory kamień i zaczął tłuc co sił kota po głowie. Usłyszał przeraźliwy wrzask, ale nie zważając na to, tłukł i tłukł bez końca, nawet kiedy kot już nie żył...
Chłopcy patrzyli nań z zakłopotaniem. Spróbowali żartować. Marek patrzył na nich tępo, złośliwie, wargi mu się trzęsły, a z zaciśniętych rąk spływała krew. Chłopcy odeszli po chwili, zaczęli się śmiać i śpiewać. Marek wrócił do domu, zaciskając zęby. Nie powiedział matce słowa. Ale w nocy zaczął krzyczeć. Anetka objęła drżące ciało syna.
— To jakiś szkaradny sen! Chłopcze, uspokój się! — prosiła, a on myślał:
— Zabiłem go! Wiem teraz co znaczy śmierć.
Straszna to duma, wiedzieć, widzieć i zniweczyć! I coś innego jeszcze, czego nie rozumiał: wstręt i pociąg jednocześnie. Przedziwne nici, łączące krwawe ręce z krwawą głową... Czyjaż to krew? Zwierzę przestało cierpieć. On przejął jego przedśmiertny strach.
Na szczęście w tym wieku nie zachowuje się długo jednej myśli, byłoby to wielkiem dla Marka niebezpieczeństwem, gdyby go była opanowała. Przyćmiły ten obraz obrazy inne, odświeżając mózg, ale została idea zasadnicza. Przejawiała się zrzadka jeno, ale w chwilach takich łyskało ponuro, a ciężkie chmury zwisały ponad strugą życia. Twarde jądro kryło się
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/182
Ta strona została przepisana.
178