Sylwja znikła z widowni. Przez kilka pierwszych zaraz miesięcy, gdy tylko minęła namiętna uraza, Sylwja czuła wyrzuty sumienia, na myśl o trudnościach, z jakiemi walczy siostra. Byłaby jej dopomogła, ale nigdy nie zdecydowała się pierwsza na ten krok, zaś Anetka przelałaby raczej krew ostatnią, niż poszła prosić. Były obie uparte i unikały się na ulicy. Ale Anetka spotkała raz Odetkę w towarzystwie jednej z robotnic pracowni i, nie mogąc powstrzymać wybuchu czułości, uściskała dziecko. Sylwja także spotkała Marka, wracającego ze szkoły (udawał, że jej nie widzi), zatrzymała go i rzekła:
— Jakto? Nie poznajesz mnie już?
Najeżył się zaraz i odparł:
— Dzieńdobry, cioteczko!
Chłopiec uznał za stosowne stanąć po stronie matki. Był to patrjotyzm lokalny w myśl zasady: my country, right or wrong.
Dotknięta tem Sylwja, spytała:
— Jakże się wam powodzi?
Odparł chłodno:
— Doskonale!
Widziała, jak odszedł nadęty i czerwony od wysiłku. Był ubrany porządnie. Do kroćset! Doskonale! Radaby była dać mu w skórę.