Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/188

Ta strona została przepisana.

Nie wyrywała mu ręki, patrzyła uśmiechnięta oczyma, których spojrzenia nie mógł jednak przytrzymać. Uciekało ciągle... patrzyła w siebie. Myślała:
— Czemużby szkoda było dyskutować? Wszystko podlega dyskusji! Czemużby to było niemożliwe? Podoba mi się... ładny zeń chłopiec, ponętny, dość dobry, inteligentny i miły. O, jakże łatwem byłoby życie!... Ale nie mogłabym żyć jego życiem... Podoba się wszystkim i wszystko mu się podoba. Ale nie szanuje niczego, ani mężczyzn, ani kobiet, ani miłości, ani nawet Anetki (mówiła o sobie, jak o obcej). Coprawda, nie skąpi uprzejmości światowej i wydziela ją hojnie. Możeby mnie nawet traktował z wyjątkową łaskawością... ale cóż bierze na serjo ten miły sceptyk? Rozkoszuje się brakiem zupełnym wiary w człowieka. Bada słabostki ludzkie z ciekawością uprzejmą, czując się współwinnym. Myślę, że rozczarowałby się, zmuszonym będąc szanować mnie... Dobry chłopiec... ale życie z nim byłoby tak łatwe, że nie miałoby żadnej wartości...
Zbrakło jej potem słów dla ubierania w nie myśli, ale myśl zestaliła się sama w postanowienie.
Franck puścił jej dłoń, czując, że sprawa przegrana. Wstał, podszedł do okna, oparł się o nie filozoficznie i zapalił papierosa. Stojąc za Anetką, nieruchomą, z rękami na stole w poprzedniej pozycji, patrzył na piękny jej karczek i krągłe ramiona. Przegrał! Dla kogóż się u licha chowa w zapasie? Czyżby to był nawrót „brissotyzmu?“ Nie, wiedział, że serce Anetki jest wolne... A więc? Wszakże nie jest zimna! Musi kochać i być kochaną.
Nie zdawał sobie sprawy, że koniecznością jest dla niej wiara, wiara w to, czego chce, co czyni, o czem marzy, w to, czem jest, wbrew odrazie i rozczarowaniom,

184