Wieczorem, po kolacji, siadywali razem, Marek uczył się (musiał) lekcyj na jutro, a Anetka naprawiała odzież. Ale żadne nie myślało o tem, co robi usłużna maszyna nawyku. Marzyli oboje, a Marek obserwował matkę, dużo więcej ciekawiło, niż lekcje, powtarzane co go ustami.
Zdawało się, że Marek nie dostrzegł nic z tego co się działo wokoło, i nie umiałby wytłumaczyć czem się zajmuje ciągle matka. A jednak nic mu nie uszło, ani miłość Juljana, ani miłość dla niego. Gdy wszystko spełzło na niczem, mały zazdrośnik jął tańczyć, jak ludożerca wkoło ogniska. Nie zabrano mu matki, która była jego własnością. Cenił ją od chwili, kiedy mu ją ktoś inny chciał skraść. Wpatrywał się w jej usta, oczy, ręce i obyczajem dzieci tonął w szczegółach, niby całym świecie (nie zawsze jest to mylne). Cień na powiece, czy odchylenie warg, są to krajobrazy tajemne i rozległe, ściągające na siebie uwagę dziecka. Niby pszczoła polatywał wokół twarzy, różowych drzwi ust napół otwartych, zanurzał się w nich, wychodził i zajęty badaniem zapominał, że patrzy na kobietę... Otepienie to było mu nader miłe. Budził się, by przypomnieć sobie jutrzejszą szkołę, niemiłego kolege, czy złą notę, ukrywaną przed matką... Po chwili ogarniało go znów światło lampy, cień pokoju, milczenie i rozgwar miasta, dając wrażenie, że siedzi na wyspie, lub w łodzi, na falach, wyglądając brzegu, rozciekawiony, co tam znajdzie i co zabierze na statek, gdzie ma swą zdobycz i nadzieję. Wśród skarbów małego Wikinga była też i matka, o pięknych, jasnych włosach i brwiach, zakreślonych łukiem. Teraz pokochał ją nagle, jak kochanek, który zachował jednak całą niewinność. Po nocach nadsłuchiwał jej oddechu, a całe
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/194
Ta strona została przepisana.
190