Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/212

Ta strona została przepisana.

jakby tak być miało przez całe życie. Wszyscy czuli się dobrze i nawet nie odczuwali tego stanu błogości: to rzecz naturalna. Wróble ćwierkały w bluszczach murów, a ostatnie muchy jesienne brzęczały z ukontentowania, że im ciepło w zdrętwiałe skrzydła.
Nie posłyszały niczego zgoła... a jednak zamilkły obie jednocześnie, jakby pękła wątła nić szczęścia...
Zadzwonił ktoś.
— Może to Marek... ach nie, jeszcze za wcześnie.
Dzwonienie i stukanie rozbrzmiało ponownie. Spieszno komuś... zaraz... zaraz!
Sylwja poszła otworzyć, a Anetka szła o kilka kroków za nią.
W progu stanęła zadyszana odźwierna. Krzycząc, machała rękami. Zrazu nie zrozumiały.
— Pani nie wie?... Nieszczęście! Mała panienka...
— Kto?
— Odetka... biedaczka!
— Co? Co?
— Spadła...
— Spadła?
— Jest na dole.
Sylwja zawyła. Odepchnąwszy odźwierną, zbiegła po schodach. Anetka chciała iść, ale nogi się ugięły i musiała zaczekać, aż serce pozwoli jej oddychać. Pochylona na poręczy, usłyszała z ulicy nieludzkie wrzaski Sylwji.
Cóż się stało? Odetka niechętnie brała się do roboty i czyniła wszystko, by tego uniknąć. Musiała pewnie wyjrzeć oknem, czy Marek nie wraca, wychyliła się, biedactwo... nie miała nawet chyba czasu zrozumieć co zaszło... Anetka zeszła chwiejnie i zastała

208