Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/225

Ta strona została przepisana.

Po ponurej zimie nadeszła Wielkanoc. Anetka wałęsała się po Paryżu w samą Wielką Niedzielę. Powietrze było ciche, niebo jasne, duszę jej okrywała żałoba, słuchała tęsknego jęku dzwonów, które ją chwytały i wywodziły poza krąg epoki, na rozłóg, gdzie leżał zmarły Bóg. Weszła do kościoła i zaraz wybuchnęła długo powstrzymywanym płaczem. Płakała, klęcząc pochylona w zakątku kaplicy. Nigdy jak dziś nie odczuła tego tragizmu dnia. Słyszała organy, śpiew radosny... podobny do wesołości Sylwji... przy którym płacze dusza. Ach, wiedziała już dobrze... ten biedny człowiek nie zmartwychwstał... To tylko rozpaczna miłość wiernych wysila się przez wieki, by przeczyć jego śmierci. O ileż głębszą jest ta prawda, niż złuda zmartwychwstania. Tamto to jeno samooszukiwanie się serca, które ścierpieć nie może śmierci ukochanego...
Nie mogąc się z nikim podzielić myślami, zamykała w sobie drogą zmarłą, chroniąc ją od śmierci drugiej, najstraszniejszej... od zapomnienia. Reagowała ostro przeciw innym, a ponieważ każda reakcja wywołuje przeciwną, zachowanie jej wywołało przesadę odwrotną u tych, którzy się czuli dotknięci. W ten sposób rosło nieporozumienie.
Doszło ono do szczytu w stosunku do syna. Marek odsuwał się coraz to bardziej od matki, a antagonizm ten zaznaczył się już od całych lat. Ale do czasów ostatnich był on osłonięty roztropnie i skryty. Podczas długiego okresu współżycia z matką Marek unikał dyskusji, czuł się bowiem słabym i nadewszystko pragnął spokoju. Pozwalał jej mówić i w ten sposób poznał wszystkie jej słabostki, sam nie zdradzając się z niczem. Teraz jednak, czując w ciotce sprzymierzeńca, zagrał w

221