Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/230

Ta strona została przepisana.

sadzek, w które ją chciał schwytać. W sercu jego łączyła się ciekawość z urazą za to, co zaszło, a czego nie wiedział. Nie pytał nigdy o to Sylwji, gdyż dumny był za matkę, a czuł, że popełniła błąd. Ale czuł, że ma prawo żywić do niej urazę za tajemnicę, której mu nie odkrywała. Tajemnica ta była czemś obcem pomiędzy nimi.
Był to w istocie element obcy i chwilami Anetka widziała tego obcego... tego ojca... Brissota! Stawało się to odtąd coraz wyraźniejsze, gdyż w walce z matką Marek dobywał z siebie instynktownie to, co było jej przeciwieństwem, a co odziedziczył po Brissotach. Miewał teraz ów pobłażliwy uśmiech, owo samozadowolenie, oraz lekkomyślne filisterstwo niezachwiane, pewne siebie i wrogie wszystkiemu. Był to jeno cień przelotny na wodzie, ale Anetka zrozumiała, co znaczy, i myślala raz po raz:
— Zabrali mi go!...
Czyż jednak był to naprawdę element obcy? Nie! Broń i rysy pochodziły istotnie z zewnątrz, ale ręka, która tem władała, utworzoną była z ciała Anetki. I ręka ta zaciskała się w opozycji przeciw dwu istotom, zbyt odległym od siebie, choć bliskim, które stanowiły jedną jeno z igraszek miłości i losu.



226