Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/231

Ta strona została przepisana.




Marek nie miał przyjaciela. Spędzając długie godziny w klasie wraz z trzydziestu kolegami, ten trzynastoletni chłopiec był od nich oddzielony zaporą nieprzebytą. Gdy był młodszy, lubił paplać, bawić się, biegać i krzyczeć. Od roku, czy dwu lat miewał napady milczenia i samotnictwa. Mimo to potrzebował towarzystwa, więcej nawet, niż przedtem. Miał nawet zbyt dużo do dania i wzięcia... ale na tym krzaku wiośnianym tkwiło mnóstwo kolców. Jego miłość własna była wciąż zjeżona, byle co go dotykało, bał się zranienia, a bardziej jeszcze okazania tego. Jest to wielką słabością dać pole nieprzyjacielowi (a w każdym przyjacielu tkwi wróg).
To, czego się dowiedział o swej sytuacji społecznej i przeszłości matki, trzymało go stale w stanie zasromania, bezsensownym, śmiesznym, a czujnym. Przy pomocy książek przekonał się, że jest dzieckiem nielegalnem (w książkach z romansami znalazł wyrażenie znacznie ostrzejsze), i skonstruował sobie z tego rodzaj ambicji. Wyczuwał niemal w tej prastarej krzywdzie coś, jakby refleks szlachectwa. Uznał się interesującym, odrębnym od innych, samotnym i potrochu skazańcem. Radby był nawet zaliczyć się w poczet satanicznych bastardów Szylera i Szekspira. Dawało to prawo pogardzania światem i podniosłych, nieskończonych tyrad na osobności.

227