Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/253

Ta strona została przepisana.

prezentacji, Anetka objęła spojrzeniem Filipa Villard’a i wydała sąd, że jest dla niej niesympatyczny. To jej ulżyło.
Filip nie był wcale piękny. Niski, przysadkowaty, miał czoło wzdęte ponad oczyma, wydatne szczęki, krótką, szpiczastą brodę i spojrzenie twarde i sine, jak stal. Panował nad sobą, a rozmowę jego cechował chłód uprzejmy, ale władczy. Siedząc przy Anetce, wiódł dwie naraz rozmowy, ogólną, podtrzymywaną przez Solange, i osobną ze swą sąsiadką. Tu i tam mówił krótkiemi zdaniami, z precyzją wielką i bezwględnością. Nie zbrakło mu słowa, myśli i nie zawahał się, ni na moment. W miarę słuchania stanowisko Anetki stawało się coraz to bardziej wrogiem. Odpowiadała sucho i niedbale, maskując to obojętnością. On niewiele przywiązywał wagi do jej słów, sądząc ją widocznie wedle niesmacznych wychwalań Solange. Był zalecz nie dziwiło to nikogo, gdyż znaną ledwo grzeczny, była jego szorstkość. Lecz Anetkę złościło to. Obserwowała go nieznacznie i nic, a nic nie podobało jej się w Filipie. Ale wrażenie ogólne nie pokrywało się ze szczegółami i, dotarłszy na chłodno do kresu badań, doznała pewnego niemiłego uczucia. Coś było w geście ręki i sfałdowaniu twarzy, co ją przestraszyło. Pomyślała: Niechże mnie przedewszystkiem nie widzi!...
Solange opowiadała o pewnym autorze, który miał talent wyciskania łez u czytelników.
— Ładny talent! — oświadczył Filip. — Łzy w życiu samem to rzecz bardzo tania, zaś w sztuce nie znam nic wstrętniejszego nad napełnianie niemi butelek.
Damy zaprotestowały. Pani Villard była zdania, że łzy to wielka przyjemność w życiu, zaś Solange upatrywała w nich przyozdobę duszy.

249