Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/254

Ta strona została przepisana.

— Pani, widzę, nie protestuje! — ozwał się do Anetki. — Czyż je pani także zakupuje u dostawcy?
— Mam dość swoich i zbyteczne mi są cudze! — odparła.
— Żyjesz pani tedy z własnych zasobów.
— Radabym, by mnie ktoś wyzwolił z tego.
— Bądź pani twardą!
— Uczę się tego! — zapewniła.
Rzucił jej ukośne spojrzenie.
Inni wywnętrzali się dalej.
— Trzebaby nauczyć tego sposobu owego młodego obywatela.
Wskazał oczyma Marka, którego ruchliwa twarz przejawiała różne uczucia, wywołane sąsiedztwem pięknej pani Villard.
— Niestety, ma do tego aż nadto skłonności.
— To dobrze.
— Czyż dobrze i dla tych, których napotyka po drodze?
— Niech po nich depce!
— Łatwo to powiedzieć.
— Musi się pani odsunąć.
— Byłoby to sprzeczne z naturą.
— Przeciwnie. Miłość nadmierna sprzeciwia się naturze!
— Czyż nawet do dziecka własnego mam to zastosować?
— Do wszystkich, a zwłaszcza do dziecka.
— Potrzebuje mnie.
— Spójrz pani! Czyż myśli o matce? Zaparłby się pani, gdyby mu pozwolono zjeść parę okruchów z ręki mojej żony.

250