Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/255

Ta strona została przepisana.

Palce Anetki skurczyły się na skraju stołu. Ach, jakże go nienawidziła!... Widział te nieszczęsne palce...
— Nie poto go na świat wydałam, by się wyrzekać! — powiedziała.
— Nie pani go wydałaś na świat! — odparł. — Uczyniła to natura, posługując się panią jako matkę. Po fakcie odrzuca panią.
— Nie pozwolę się odrzucić!
— A więc walka?
— Tak, walka!
Spojrzał jej prosto w oczy.
— Zostaniesz pani pokonaną.
— Wiem o tem! Zawsze ponosimy klęskę, ale — bijemy się mimo to!...
Przysłonięte maską obojętności oczy Anetki błysły niedowierzaniem. Ale stalowe spojrzenie przenikało ją nawskroś. Zdradziła się.
Filip był raptusem. Gwałtowność stanowiła część składową jego talentu. Wnosił ją zarówno na klinikę, gdzie stawiał piorunujące diagnozy, i na salę operacyjną, gdzie pewność jego ręki zdumiewała, jak w życiu każdy akt jego woli. Nawykły jednym rzutem spojrzenia sięgać w głąb ciał, zrozumiał natychmiast całą Anetkę wraz z namiętnościami, dumą, wątpliwościami i temperamentem jej mocarnej natury. Uczuła się schwytaną, nasunęła niezwłocznie hełm na czoło, spuściła przyłbicę i rozwścieklona ukazała oczom przeciwnika jeno połysk stalowej zbroi. Po ucisku w sercu poznała, że ma przed sobą nieprzyjaciela... Nieprzyjacielem tym była miłość! (Ach, cóż za obleśna nazwa tej siły okrutnej.) Nagłemu przebłyskowi zainteresowania, jakie w nim dostrzegła, przeciwstawiła szorst-

251