Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/263

Ta strona została przepisana.

dzienna, prała bieliznę, spełniała najcięższe prace, silna jak klacz-perszeronka, młóciła to, co miała zrobić, rękami i nogami i grzbietem, była chciwa na grosz, ale sumienna, uczciwa, twarda dla samej siebie i skąpa. Bano się jej, ale była poszukiwana. Wiedziano, że ma język straszny, choć milczy. Przez męża znała tajemnice każdej rodziny, nie czyniła z tego użytku, ale mogłaby narobić kłopotu, to też roztropniej było płacić dobrze, niż tracić doskonałą robotnicę i narażać się jej w dodatku. Nie miała skrupułów, postępowała konsekwentnie, pałała ponurym ogniem (dziedzictwo Hiszpanów) i bezgraniczną energją, co złączone z galickiem uświadomieniem sprawiało, że nie wierzyła w nic, obojętna, czy ją czeka na końcu zbawienie, czy potępienie. Kochała tylko syna, ale dzika to była miłość! Nie ukrywała przed nim nic z tego, o czem wobec innych zachowywała milczenie, uważając go za powiernika. Był jej całą ambicją i poświęcała się dlań, a on poświęcał się... za kogóż to? Za swój odwet (za swój i matki odwet). Nie była czuła, nie rozpieszczała go wcale, ani też dopuszczała wyżaleń bezprzedmiotowych. Szczędź i odmawiaj sobie! mówiła. — Odliżesz się potem. — Sam Bóg jeno wie, jakim sposobem zdołała go posyłać do miejscowej szkoły, a potem do liceum w stolicy departamentu. Gdy wracał z klasy, przygnębiony i upokorzony przez kolegów, mieszczuchów, którzy wzięli w spadku po ojcach pogardę dla syna Villard’a, mówiła mu:
— Okaż się mocniejszym od nich! Kiedyś będą ci lizali stopy.
Dodawała czasem:
— Licz tylko na siebie, więcej na nikogo!
Nie liczył na nikogo i niebawem wyszło na jaw, że trzeba się będzie z nim liczyć. Matka zdołała wyżyć

259