Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/265

Ta strona została przepisana.

mie. Potem... potem... naprzód trzeba zwyciężyć! Aby zaś zwyciężyć, trzeba żyć, za każdą cenę... zwycięstwo zmywa wszystko, a należało mu się, gdyż czuł w sobie genjusz.
Zwrócił na siebie uwagę profesorów i kolegów. Dawano mu do wykonania prace, które po pozornej korekturze podpisywali ludzie wybitni, on zaś pozwalał się wyzyskiwać, by zdobyć władzę nad tymi, którzy mu byli przeszkodą na własnej drodze. Nie spieszyli się ustępować, ale mieli dlań szacunek, czyli owo uczucie, które zwalnia z innych uczuć. Ceniono go, tak... tak... ale tą pożywką utuczyć się było trudno. Mimo jurajskiego, mocarnego organizmu, bliski był zupełnego upadku sił z powodu niedożywienia, gdy napotkał Solange. Stało się to przy sposobności pewnej działalności humanitarnej na klinice dzieci, w co Solange wkładała, jak zawsze, dużo czasu i pieniędzy. Widziała poświęcenie jego wprost zaciekłe, co czynił zawsze, chcąc zwyciężyć, gdzie tylko był cień możliwości. Spędzał noce bezsenne i wychodził z tych walk wyczerpany, z pałającemi oczyma, promienny genjalnością. Zwyciężywszy, stawał się niemal pięknym, a nawet dobrym przy łóżku dziecka, które ocalił. Czyż je kochał? Możliwa to rzecz, chociaż nie pewna... mocował się ze złem i pokonał je!
Gdy Solange dowiedziała się o sytuacji materjalnej Filipa, dostała zwykłego ataku „patetyzmu“ perjodycznego, w którym to okresie znikało jej wszystko inne z przed oczu. Filip skorzystał z tego bez namysłu, jak tonący chwycił podaną sobie dłoń, wziął nawet całe ramię, a byłby wziął i resztę, gdyby nie to, że jak zauważył, Solange, mimo zachwytów, nie była wcale skłonną do miłostek. Lubiła egzaltację, ale nie naru-

261