Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/268

Ta strona została przepisana.

— Chcesz mnie pan, widzę, przestraszyć! Ale nie wierzę.
Wierzyła w to jeno co nie było prawdziwem.
Filip, nieubłagany dla wszelakiej przeciętności, uczynił raz jeden w życiu wyjątek... dla Solange. Powstrzymał się od sądzenia jej.
Poprzedzony rozgłosem zupełnie w guście amerykańskim, mając sławę nieco awanturniczą, ale opartą na niewzruszalnych podwalinach, wrócił do Paryża przed siedmiu, czy ośmiu laty. Poparty przez dolary i bufonując protekcją obcego rządu, utorował sobie drogę poprzez potrójną zaporę rutyny, zawiści i słusznych praw tych, którzy czekali oddawna. Słusznie, czy niesłusznie, przeszedł im po brzuchach i basta. Nie przyjąłby zaszczytów, ani korzyści niezasłużonych, ale wiedząc, że tak jest, sięgał po nie bez żadnego skrupułu. Nienawidząc ludzi, używał w potrzebie własnej ich nikczemnej broni i walił o ziem. Nie gardził też reklamą prasową, która rozdziera uszy na podobieństwo kotłów miedzianych, w jakie waliły ongiś wiejskie wyrwizęby po jarmarkach. Bywał na wszystkich pokazach światowych, brał udział w przyjęciach, a także otwarciach wystaw, w oficjalnych próbach generalnych, udzielał dziennikarzom sensacyjnych rewelacyj. Pisywał nawet sam (najlepiej usłużyć sobie własnoręcznie) i udowodnił parę razy, że włada równie pewnie piórem jak skalpelem... A więc... proszę... kto ma ochotę... Bez żadnych dwuznaczników! Podając rękę, zdawał się pytać: Przymierze, czy wojna? Nie pozwalał na odwrót pod flagą neutralności.
Jednocześnie pracował zaciekle bez żadnej litości dla siebie, ni dla innych, z obojętnością na wszelkie ry-

264