Anetka wróciła z pochyloną głową, przygnębiona i położyła się, nie powiedziawszy nic. Czuła w sobie pustkę. Nie mogła spać, zmuszona odpędzać z wysiłkiem pewien obraz, który jednak jawił się natychmiast, gdy tylko zaczynała drzemać. Przywiodła sobie na myśl zajęcia powszednie, ale nie zajęły jej, uciekła się tedy do sprzymierzeńca, mimo że zazwyczaj wzburzało ją to i poruszało do głębi, wspomniała Juljana, cały świat myśli raczej fikcyjny, niż realny, zgrupowany wokoło niego, oraz żal za tem, co przeminęło. Daremnie! Znikło zaraz wszystko, zeschło, jak łodyga ziela spalonego słońcem, a wszelkie próby ożywienia go, niweczyły resztki życia, które w niem tliły. Musiała jednak spać, ze względu na jutrzejszą prace, przeto wzięła proszek i zapadła w bezwład, ale zbudziwszy się po kilku godzinach, spostrzegła obok siebie troskę, która nie odstąpiła, widać, nawet podczas snu.
Pomieszanie to nie ustępowało również dni następnych. Chodziła na lekcje, rozmawiała, śmiała się jak zwykle, ale w duszy trwał dalej niepokój.
Pewnego dnia szarego, wędrując przez miasto, zapromieniała. Ujrzała przechodzącego drugą stroną ulicy Filipa Villard’a. Wróciła skąpana w krynicy radości.
Uświadomiwszy sobie przyczynę, zdrętwiała, jakby stwierdziła raka w ciele swojem! Ponownie wpadła