Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/279

Ta strona została przepisana.

— U licha! Czyż mogłem wiedzieć, że u takiej osoby jak Solange, spotkam taką jak pani?
— A pan? Skądżeś się pan tam wziął?
— To rzecz całkiem inna.
— Pociągnął pana sentymentalizm?
— Teraz pani drwi?... Biedna Solange! Nie, nie mówmy o niej. Wiem wszystko, coby można powiedzieć... ale Solange nie... nietykalna!
Przestała pytać i patrzyła tylko...
— Powiem to pani innym razem... Tak... tak dużo jej zawdzięczam...
Przystanęli, mając się rozstać. Anetka powiedziała z uśmiechem:
— Nie jesteś pan tak zły, jak się wydajesz z pozoru.
— A pani może nie tak dobra!
— To daje przeciętną miarę.
Spojrzał jej w oczy i spytał:
— Czy chcesz pani?
Nie żartował wcale. Policzki Anetki zapałały. Nie była w stanie dać odpowiedzi. Spojrzenie Filipa trzymało ją na uwięzi. Czyż powiedział co? Czy nie rzekł nic? Czytała na jego ustach słowa: Ja cię chcę!...
Skłonił się i odszedł.



275