Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/281

Ta strona została przepisana.

Przyszedł, wybierając godzinę, kiedy była sama. Strach ją ogarnął na jego widok, ale uczuła, że tak być powinno. Nie zdradziła wzburzenia niczem, prócz bladości. Wszedł i stanęli naprzeciwko siebie, o kilka kroków, pochyliwszy nieco czoła. Popatrzył na nią poważnie i rzekł po krótkiem milczeniu:
— Kocham panią, Rivière!
Nazwisko to podkreślił w znaczeniu płynącej fali rzeki.
Zadrżała, ale odparła, nie ruszając się z miejsca:
— Nie wiem, czy pana kocham, nie sądzę tak nawet, ale wiem, że jestem twoją!
Poważną twarz Filipa przelśnił uśmiech.
— Doskonale! Nie kłamiesz pani... ani ja! — powiedział.
Podszedł ku niej, ona zaś cofnęła się instynktownie w kąt pokoju, gdzie stanęła bezbronna, oparta o mur, czując, że kolana uginają się pod nią. Przystanął i rzekł:
— Nie bój się pani!
W twardem jego spojrzeniu była tkliwość. Odpowiedziała, jak pokonany, spokojnie i z odrobiną wzgardy:
— Czegóż pan chcesz? Czy tylko mego ciała, którego nie wzbraniam? Czy tylko tego chcesz pan?
Uczynił krok i usiadł na niskim stołeczku, u jej nóg, dotykając policzkiem sukni. Ujął bezwładną jej dłoń. Wciągnął w piersi woń tej dłoni, a potem położył ją sobie na głowie i oczach.
— Tego chcę! — powiedział.
Uczuła pod palcami twarde, szczecinowate włosy, wypukłe czoło i tętniącą skroń. Ten władczy człowiek uciekał się pod jej opiekę... Skłoniona ku niemu,

277