drugiej nie ma i że nic nie znaczy ów kontrakt wzajemnego posiadania się na życie całe. Ale bolała ją okrutna igraszka natury, która, rozdzielając dwa serca, nie gasi w obu naraz miłości, jeno czyni zawsze ofiarą to, które bardziej kochało. Wstrętnem jej było służyć celom tej wielkiej dręczycielki. Życie przysługuje silniejszemu... tak jest... miłość nie waha się... biada słabym! Nie była jednak w stanie powiedzieć tego Noemi, gdyż słowa utykały jej w gardle. Odpychało ją to... Czyżby nie kochała dość silnie? Przyszło jej na myśl, że postarzała... jak mówiła Noemi... i staje po stronie słabych... Nie... nie... głupstwo! Jakiemże prawem staje pomiędzy mną, a szczęściem? Nie ustąpię ni odrobiny!... Cóż mi tam jej łzy?... Zdepcę je!
Spojrzenie jej stało się złe, a obserwująca ją Noemi ujęła jej dłoń, przycisnęła do niej usta i rzekła błagalnie:
— Zostaw mi go, pani! Anetka chciała się wyrwać, ale Noemi nie puściła. Usiadłszy, posuwała rękami coraz wyżej po ramieniu Anetki, zmuszając, by się pochyliła i spojrzała na nią.
— Zostaw mi go, pani!
Anetka strząsnęła uczepione jej palce i powiedziała buntowniczo:
— Nie... nie... on mnie potrzebuje.
Noemi odparła z goryczą:
— On nie potrzebuje nikogo, prócz siebie. Siebie jeno kocha, korzysta z pani, jak przedtem ze mnie, a porzuci panią, jak mnie porzucił. Do niczego się nie przywiązuje.
Sądziła go surowo i głęboko rozumiała, tak że Anetkę zdumiała jej inteligencja. Wszakże uchodziła
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/305
Ta strona została przepisana.
301