Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/308

Ta strona została przepisana.

w szczerej twarzy rywalki, że słabnie pod wpływem jej zwierzeń i próśb. Anetce brakło już sił do odpowiedzi. Nie zmylił jej atoli ton słodkawy Noemi i czuła fałsz. Pozwalając jej mówić, czytała w niej i myślała: Cóż zrobić? Poświęcić się? Głupstwo! Nie chcę... nie kocham tej kobiety, która mnie nienawidzi... Ale cierpi mimo wszystko! Gładziła włosy klęczącej nieprzyjaciółki, która jęczała dalej, a wola Anetki wahała się, jak ścigany, ranny zwierz, pomiędzy strachem, a upojną radością. Noemi zaś, całując jej ręce, któreby rada kąsać, powtarzała niezmordowanie:
— Zostaw mi go, pani!
Anetka zmarszczyła brwi, miała ochotę pchnąć od siebie kłamczynię, która czyhała na nią uporczywie, uśmiechnęła się jednak pod wpływem litości, wstrętu do samej siebie... do obu... do wszystkiego... i odwracając głowę, powiedziała w przystępie słabości:
— Zatrzymaj go sobie tedy!
Nie zrzekła się prawa odebrania zpowrotem, ale Noemi skoczyła na równe nogi i zaczęła całować Anetkę, mimo protestów (nigdy jej tak bardzo nie nienawidziła), nie bacząc na to, że już mówi:
— Nie! Nie!
Udawała, że nie słyszy. Nazywała ją swą drogą, jedyną przyjaciółką, której winna wdzięczność i miłość dozgonną. Śmiała się i płakała. Ale nie traciła przytem czasu i rozpytywała, w jaki sposób zamierza Anetka odsunąć od siebie Filipa.
— Nic nie powiedziałam! — powiedziała oburzona Anetka.
— Powiedziałaś pani... przyrzekłaś!
— Wyrwało mi się parę słów...
— Parę słów? Ależ to słowa pani!

304