Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/323

Ta strona została przepisana.

Odpowiedziała:
— Nie! Nie!
Powtórzył:
— Przyjdę! Nie mogę się bez ciebie obejść, ani ty beze mnie!
— Ja mogę! — odparła buntowniczo.
— Kłamiesz!
Mocowali się duszami bez gestów i mówiąc cicho. Mierzyli się wzrokiem, aż wreszcie Filip spuścił oczy.
— Anetko! — poprosił.
Ale policzki jej pałały oburzeniem na brutalne dementi i wstydem, że w istocie kłamała. Szarpnęła się, wysunęła dłonie z jego rąk i odeszła.
Filip przyszedł wieczór. Aż do tego czasu drżała na myśl o tej chwili. Za nic nie chciała stanąć w obliczu tej namiętności okrutnej. Była najsilniej przekonaną, że żyć nie zdoła z ową pochodnią, przytroczoną do piersi. Należało ją oderwać, dopóki starczy energji. Nie wiedziała, czy starczy. Kochała go i to zarzewie palące. Niedługo pokochałaby poniewierkę nawet. Zarumieniła się, bo musiała przyznać, że nawet buntując się tegoż ranka, czuła w gruncie rozkosz...
Poznała jego kroki na schodach. Usłyszała dzwonek i nie ruszyła się z krzesła. Zadzwonił znowu i zaczął pukać. Siedziała z obwisłemi ramiony i podaną naprzód piersią, powtarzając sobie:
— Nie, nie!
Nawet gdyby chciała wstać, by mu otworzyć, nie starczyłoby jej tchu.
Wszystko ucichło. Czyżby odszedł?
Wstała, zanim powzięła tę myśl, i podeszła chwiejnie, a cicho. Trzask podłogi wstrzymał ją. Przez kilka sekund panował bezruch zupełny. Ale odczuła, że za

319