Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/331

Ta strona została przepisana.

Zaczęła wabnie mrugać powiekami.
Drżąc ze wzruszenia, powiedział:
— Nie zgadnę! Proszę powiedzieć!
— Nie... nie... nie!
Zarumieniony, bąkał nieśmiało, bojąc się teraz dowiedzieć. Noemi przybrała minę uroczystą i przedłużając zabawkę, powiedziała:
— Chcesz koniecznie?
Przejęty do głębi omal nie krzyknął:
— Nie!
— A więc... Nie... nie dziś. Powiem ci innym razem.
— Kiedy?
— Niedługo.
— Kiedy?
— Niedługo... w przyszłym tygodniu, gdy przyjdziesz na kolację.
Minął tydzień. Nadszedł oznaczony wieczór, a Marek żył oczekiwaniem zobaczenia Noemi. Raczej przeżył tę chwilę dwadzieścia razy, nie śmiąc jednak nigdy dotrzeć do końca historji. Trwożyła go... wolał utykać słodko, w połowie. Siedząc na ławce, omdlewał z tęsknoty. Jął tętnić dzwonek, jakaś dziewczynka przeszła ścieżką, śpiewając, w klatkach opodal gwarzyły ptaki egzotyczne językiem nieznanym, a podniecającym, z oddali dochodził od Sekwany pisk syreny statku holowniczego. Nie widząc siedzącego, minęła go powoli para kochanków, ciemnowłosa dziewczyna i blady robotnik. Całowali się i tonęli w sobie oczyma. Wstrzymując oddech, śledził ich aż do zakrętu, a gdy znikli, zapłakał poruszony szczęściem, które przeszło mimo niego. Może też z tęsknoty za szczęściem oczekiwanem, które przepełniało jego serce i wszystko wokół.

327