Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/332

Ta strona została przepisana.

Wrócił opromieniony krótką chwilą ekstazy. Prześcignęła ona obraz Noemi, roztopiony teraz w toni złotej. Trzeba się było zdobyć na akt woli, by obraz ten odzyskać i Marek usiłował tego dokazać, przeskakując po cztery naraz stopnie schodów, niesiony jakby na skrzydłach przez siłę nadziei i heroicznych zamysłów. Ale aureola zagasła natychmiast, gdy dostrzegł surowe spojrzenie matki (spóźnił się trzy kwadranse na obiad) i zaraz objęło go zniechęcenie i szarzyzna.
Anetka nie mówiła do syna, dźwigała bowiem brzemię trosk niemożliwych do podziału. Siedzący naprzeciw niej syn wydał jej się samolubnym i obcym. Jadł chciwie, pospiesznie, chcąc skończyć i zatonąć na nowo w marzeniu. Anetka pomyślała:
— Jestem mu tylko żywicielką! Zatraciła już nawet odwagę protestowania, opuściły ją siły. Dopiero gdy skończył, zauważył, że nie przemówił słowa i uczuł niejaki wyrzut sumienia, ale zmilczał, bojąc się pytań. Niedbale zwinął serwetę, wetknął ją w obrączkę, wstał unikając starannie spojrzenia matki i wyszedł... chciał wyjść... ale nagle zawrócił i spytał pod naporem nagłego porywu (chociaż pewny był swego wobec przyrzeczenia Noemi):
— Dziś idziemy na kolację do Villard’ów... nieprawdaż?
Siedząc bez ruchu, zapadła w milczenie, odparła, nie patrząc nań:
— Nie jesteśmy zaproszeni na kolację.
Marek stanął u drzwi, zaskoczony tem powiedział:
— Jakto? Powiedziano mi!
— Kto ci powiedział?

328