Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/337

Ta strona została przepisana.

doznała niejakiej ulgi. Pomyślała, że chłopiec nie jest tak zły, jak się wydaje, chociaż rani ją swoją opryskliwością. Nie był zbyt czuły... zaprawdę!... Tem lepiej zresztą... biedaczek nie zazna w życiu tylu cierpień.
Wróciwszy, zapomniał Marek zupełnie samobójczych planów i, nie chcąc patrzyć na niezdarny swój „Testament“, schował go na spód jakiegoś pudełka. Odpędził też gnębiącą myśl. Uznał, że byłoby to podłością ze względu na matkę, której stan zdrowia zaniepokoił go teraz. Ale nie umiał tego wyrazić, a ona nie umiała już teraz odpowiedzieć. Źle pojęta miłość własna nie pozwalała Markowi przejawić wzruszenia, a Anetka nie chciała go niepokoić, zapadli tedy oboje w zwykłą niemotę. Wolny już od troski, uznał za stosowne czuć urazę do matki, dla której poświęcił swe samobójstwo. Czuł, że nie ma do tego ochoty, ale musiał się na kimś zemścić. Najlepiej mścić się na matce, bo zawsze jest pod ręką i nie oponuje nigdy.
Milczeli tedy dalej, trawieni własnemi troskami, a Marek, któremu ciężył smutek, uczuwał niechęć do smutku matki. Doznał ulgi, usłyszawszy dzwonek, który zwiastował (znał ten sposób dzwonienia)... ciotkę Sylwję. Przyszła, by zabrać Marka na występ Isadory, gdyż pałała teraz zachwytem dla tańca. Mimo poczucia, że winien zachować w duszy i na twarzy (zwłaszcza na twarzy) piętno tragicznego przejścia, nie mógł zataić uciechy, że wszystko minęło. Pobiegł ubierać się co prędzej i zostawił drzwi otwarte, by nie stracić wesołych słów ciotki, która od samego progu zaczęła opowiadać jakąś sprośną historyjkę. Przejęta odrazą, Anetka wysilała się na uśmiech, myśląc jednocześnie:
— Czyż możliwe, by ta sama kobieta wyła rok temu na zwłokach dziecka? Czyż zapomniała?

333