Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/338

Ta strona została przepisana.

Anetka nie była zdolną do takiej elastyczności. Zato Marek odpowiadał z drugiego pokoju wybuchami śmiechu. Po chwili wyszedł promienny, gotów do drogi, ale dostrzegł w twarzy matki rys twardy, jakby przyganę. Dotknęło go to bardziej, niż wyrzut i zemścił się, zdwajając wesołość. Tak się hałaśliwie spieszył, że zapomniał pożegnać matki. Wpadło mu na myśl wrócić, ale po chwili zdecydował się zostawić poza sobą tę twarz smutną i cały przygnębiający nastrój, który mu zepsuł dzień. Cóż to za dzień! W kilku godzinach przeżył kilka razy życie, pomiędzy rozpaczą i radością rozpięte. Młodzieniec jest lekki, jak ptaszek. Uleci, gałązka zachwieje się i po wszystkiem, Zostaje wspomnienie, które zresztą sam zaciera, żądny trosk nowych i nowych radości.
Ale Anetkę ten śmiech jego, dochodzący ze schodów, zranił w serce. Nie mogąc wiedzieć, co się w nim działo, namiętna jak syn, pomyślała, że ją nienawidzi. Namiętność wszystko przesadza. Zawadzała mu... oczywiście... zawadzała Markowi. Chciał się oswobodzić, czując, że szczęśliwszy będzie, gdy umrze matka. I ona także będzie szczęśliwsza. Przebiła ją, niby strzała, myśl bezrozumna, że syn jej pożąda jej śmierci (czyż tak bardzo bezrozumna? Któż wie, czy dziecko nie pragnie tego czasem, w pewnej chwili), a to straszne uświadomienie uderzyło w nią, niby grom teraz, kiedy drżącą, niepewną jeno dłonią trzymała się życia.
Długo targana nawrotami namiętności, teraz, gdy decyzja zapadła i nastąpiła rzecz nieunikniona, nie miała już siły zwalczać wnętrznego wroga, który też rzucił się na nią.
Spiskowała z nim nawet, otwierając naściężaj bramy. Gdy wszystko utracimy, niechże nam będzie

334