Ale wszystko minęło rychło. Nacóż się troszczyć tem, co nastąpi, skoro zniknie, jak przyszło. Wiemy, że mimo wszystko, nie sięgniemy dalej. Wyrażają to stare słowa bohaterskiej modlitwy:
— Oby Bóg nie nakładał nam na barki większego brzemienia, niżbyśmy unieść zdołali.
Dźwigła swoje brzemię dnia... Tak będzie i dalej! Teraz czuła ulgę na ciele i sercu...
Tak, tak... nie zmarnowała dnia. Jutro... nastąpi ciąg dalszy!
Wstała. Była naga. Poranne sierpniowe słońce zazierało ponad dachy, kąpiąc pokój i jej ciało w światłości... Czuła się... wbrew wszystkiemu... szczęśliwą.
Otaczało ją to co wczoraj, ziemia, niebo, przeszłość i przyszłość, ale wszystko, gnębiące wczoraj... dziś promieniało.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Marek wrócił późną nocą, czując wyrzuty sumienia, że bawił się sam i pozwolił jej czuwać. Wiedział, że przed jego powrotem nie położy się spać i spodziewał się lodowatego powitania. Chociaż był winny, a może dlatego właśnie, przybrał minę zuchwałą, uśmiechnięty drwiąco, poszukał klucza za rogóżką i otwarł drzwi. Cicho było zupełnie. Zawiesiwszy płaszcz w przedpokoju, wślizgnął się na palcach do siebie i chciał położyć, nie robiąc hałasu. Ulżyło mu, że do jutra mógł odłożyć poważne sprawy. Ale nie rozebrawszy się jeszcze całkiem, uczuł niepokój. Zdumiony tem niezwykłem milczeniem, pod wpływem bujnej wyobraźni, zadał sobie pytanie, co to może znaczyć. Nie mając pojęcia o przejściach matki, wiedział jednak, że jest nieobliczalna,