znaną dotąd toń namiętności i bólu. Zdrętwiał. Czyż możliwe, by ten okrzyk wyrwał się z piersi jego matki? Nie... nie... nie chciał tego wcale i mówił sobie, że to przepisała z jakiejś książki. Ale z której? Nie mógł pytać. A jeśli nie? Uczuł łzy w oczach i wezbrał chęcią rzucenia się jej w ramiona... do stóp, otworzyć jej serce... czytać w jej sercu... Ale nie umiał tego uczynić.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Nie powiedział nic matce, gdy wróciła w południe na obiad, tylko schował na piersiach odpisany przez siebie wiersz, oraz strzępy oryginału. Siedząc przy stole, wyminął jej spojrzenie, gdy weszła. Im płomienniej pragnął poznać prawdę, tem silniej naciskał na twarz maskę obojętności. Na widok spokoju Anetki nabrał podejrzenia, że to nie jej słowa. Mimo to trapiło go przypuszczenie, że może tak jest. Matką jego była ta kobieta, na którą nie śmiał podnieść oczu. Siedziała naprzeciw. Ile razy jednak wstała, krzątając się po pokoju, czy wnosząc potrawy, śledził ją bacznie inkwizytorskiem spojrzeniem, pytając:
— Ktoś ty jest?
Nie mógł wyjaśnić w pełni mglistego wrażenia, które go pociągało i niepokoiło. A Anetka przepojona nowem życiem, nie dostrzegła niczego.