Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/349

Ta strona została przepisana.




Popołudniu wyszli oboje, każde w swoją stronę. Patrząc za odchodzącą matką, Marek wahał się pomiędzy uczuciem podziwu, a gniewem. Nie mógł pojąć kobiety jako takiej. Raz była to istota bliska, to znów daleka... jakaś obca rasa... zgoła odmienna od mężczyzny. Niewiadomo, co się w niej dzieje, czemu płacze, czemu się uśmiecha. Pogardzamy nią, nienawidzimy... to znów potrzeba nam jej... tęsknimy... Miał urazę do matki za to opętanie. Chętnie ugryzłby był w kark tę przechodzącą właśnie dziewczynę (jak ugryzł do krwi Noemi). Na tę myśl, serce jego drgnęło. Przystanął, zbladł i splunął z odrazy.
Przeszedł Ogród Luksemburski, gdzie młodzieńcy zajęci byli grą i uczuł zazdrość. Największem jego pragnieniem było zajęcie męskie, wolne od miłości, kobiet, sport i czyny bohaterskie. Ale był słaby. Choroba, przebyta w dzieciństwie, uczyniła go niższym od rówieśników, a życie w bezruchu, książki, marzenia i towarzystwo kobiet (obu sióstr) zatruło go jadem miłości, który płynął w matce, ciotce, dziadku, słowem w krwi Rivière’ów. Radby był wytoczyć z żył swych tę krew, patrząc na tych młodzieńców pięknych, bezmyślnych, a przepojonych światłem!
Gardząc tem, co posiadał, czuł brak skarbów, których został pozbawiony,... gry i zapasów ciał harmo-

345