Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/35

Ta strona została przepisana.

— Będzie dość czasu na opowiadanie! Teraz chodźmy jeść!
Starowina dała się zabrać, a gdy nie przestawała zawodzić, powiedziała Anetka:
— Cicho, cicho, cioteczko! Nie trzeba płakać.
Ciotka zaczęła sobie przypominać, co umyśliła powiedzieć, a więc wszystkie żale, wyrzuty, napomnienia, pytania, wykrzyki... ale nie była zdolną do niczego, poza ciężkiemi westchnieniami. Anetka pokazała jej nagle dziecko, śpiące jak aniołek, o małem, krągłem ciałku i kędzierzawej główce. Starowina wpadła w zachwyt, złożyła ręce i, jak przystało starej służącej, złożyła zaraz hołd nowemu panu domu. Od tej chwili szczęśliwa i odmłodzona zaprzęgła się do rydwanu małego bożka. Chwilami przychodziło jej na myśl, że jest wyobrazicielem skandalu i popadała w zamęt myśli, a Anetka śledząca jej wydłużającą się twarz, pytała z udaną niedomyślnością:
— Cóż się znowu stało? Trzeba brać rzeczy jak są!
Ciotka wszczynała ponownie niejasne lamentacje.
— No... no!... — mawiała Anetka, głaszcząc ją po ręce. — Czyż może chciałabyś, ciociu, byśmy utraciły naszego drogiego malca?
Wiedziała dobrze, czemu kładzie nacisk na słowie „nasz“.
Przesądna ciotka protestowała z trwogą.
Nie mów tak, Anetko! To niebezpieczne! Jakże możesz tak mówić?
— A więc porzuć tę minę! Malec przyszedł na świat, żyje, cóż tedy pozostaje innego, jak kochać go i być szczęśliwemi?
Ciotka mogła coprawda powiedzieć:

31