pośród innych i w głębiach własnych, oblanych wnętrznem światłem. Nie zaniedbując niczego, czytają, ogarniając jednem spojrzeniem, niby muzyk całą partyturę. Życie jest symfonją, a każda chwila śpiewa w kilku głosach. Odblask tej harmonji okrywał zorzą twarz Anetki. Uczennice dziwiły się tego dnia jej młodzieńczości, a podlotki zapałały ku niej tą sympatją, jaką budzi siostra starsza, „zwiastunka“, której atoli wyznać nie wypada. Anetka nie spostrzegła jednak śladu przelotu miłości w sercach, do których się zbliżyła.
Wróciła wieczór, w tym samym nastroju nieziemskim, nie czując własnego ciężaru, ni śladu troski w duszy. Nie umiała sobie wytłumaczyć tej dziwnej tajemnicy, jaka sprawia, że kobieta promieniuje z siebie światłość, pozornie bez podstaw rozumowych, a nawet wbrew rozumowi. Cały, otaczający ją świat jest w takich chwilach jeno tematem dla swobodnych utworów fantazji i marzeń.
Napotykała co chwila, w ulicach grupy zakłopotanych czemś ludzi. Roznosiciele dzienników wykrzykiwali nowiny, komentowane zaraz przez przechodniów. Nie zwracała uwagi na to. Z przejeżdżającego tramwaju ktoś coś zawołał pod jej adresem. Poznała po niewczasie męża Sylwji i odpowiedziała, nie wiedząc o co idzie, wesołym gestem... Dziwny ten ruch dzisiaj, pomyślała. I zaraz ujrzała przed sobą, na moment, zawrotny pęd materji kosmicznej, która przez szczelinę sklepienia niebios przelewa się w chłonącą ją przepaść. Jakaż to przepaść?...
Weszła do mieszkania. Na progu czekał Marek z błyszczącemi oczyma, a za nim stała wzburzona wielce Sylwja. Zaczęli jej opowiadać wielką nowinę... Cóż znowu? Gadali oboje naraz, na wyścigi.
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/352
Ta strona została przepisana.
348