Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/37

Ta strona została przepisana.

myśl o świeżych wieściach, a gdy ich nie było, usiłowała wyjść naprzeciw nich. Uprzedzały ją jednak zazwyczaj. Otrzymywała pełne oburzenia listy i morały nicznośne od rodziny, kuzynów i kuzynek, z którymi ją łączyły luźne jeno stosunki. Narzucali się na sędziów i szampjonów honoru rodzinnego, a wszystko to powinno więcej śmieszyć, niż gniewać, tego kto, jak Anetka, od ojca wiedział dobrze, ile warta miara owych Arystarchów. Ale nie śmieszyło jej to, porywała pióro i kreśliła zjadliwe repliki, które dolewały oliwy do ognia i skutkiem urazy czyniły wyrok bezlitosnym.
Wszystkie te głosy potępienia, jakkolwiek samozwańcze i zbyt bezwzględne, miały za sobą jeszcze motyw pokrewieństwa, ale niewiadomo czemu padały one ze strony obcych, którym nie uczyniła żadnej krzywdy postępowaniem swojem? Pewnego dnia spotkała na ulicy miłą damę światową, w której salonie bywała dawniej, i przystanęła, by zamienić kilka słów kurtuazji. Dama wysłuchała, patrząc na nią ciekawie, i nie odpowiedziawszy niemal, odeszła po chłodnem pożegnaniu. Druga, zapytana o coś listownie, nic odpisała. W dalszym ciągu ankiety zwróciła się do dawnej przyjaciółki matki, osoby starszej, którą szanowała i która miała dla niej żywą sympatję. Zapowiedziała, że ją odwiedzi. W odpowiedzi dostała list, świadczący o zakłopotaniu, z wiadomością, że niestety opuszcza na pewien czas Paryż. Te ciągłe ukłucia podnieciły wrażliwość Anetki, zaczęła się bać nowych obelg, ale miast unikać, jęła je prowokować z nerwowego wzburzenia.
Tak się stało z Lucylą Cordier, dobrą przyjaciółką młodości. Anetka wyróżniała ją w towarzystwach, gdzie bywała, a chociaż nie żyły poufale, lubiły się

33