Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/39

Ta strona została przepisana.

dziecko, niźli, że jej w ten sposób zagrała na nosie (niechby miała nawet bliźniaki, byle mnie zostawiła w spokoju).
Zabłysła w jej oczach na moment wściekłość, przyjęła rękę Anetki i odpowiedziała uśmiechem miodowym, znanym dobrze, a nieodpornym. Trwało to krótko, bowiem oczy i uszy Lucyli spostrzegły natychmiast ironję towarzystwa. Zlodowaciała jej twarz, po kilku słowach powitania podjęła przerwaną rozmowę z pewną afektacją, w czem jej zawtórowali, jakby milczącą ugodą, wszyscy.
Wyłączona poza nawias tej konwersacji, uczuła się Anetka wyklętą. Ale znając słaby charakter Lucyli, podjęła walkę. Zbrojna w swój dumny uśmiech, siadła pośród grupy, która zdawała się jej nie widzieć, pochłonięta paplaniną pustą, choć żywą, i jęła wodzić oczyma po wszystkich. Unikali jej spojrzenia, jednej parze oczu tylko nie udało się to dość prędko i Anetka schwyciła na złość, na uczynku oczy Marji Ludwiki de Baudru, córki bogatego notarjusza, o okrągłej, nalanej twarzy, zamężnej z urzędnikiem, którego rodzina była oddawna w stosunkach towarzyskich z Rivière’ami, niecierpiąc ich jednak zasadniczo. Marja Ludwika de Baudru była uosobieniem silnych, solidnych cech wielkomieszczańskich, a więc porządku, uczciwości, obojętności, oraz oschłości serca i umysłu. Posiadała wszystkie cnoty legalne, silną wiarę słowną na pokaz, a także wątpliwości, obliczenia, oraz kult religijny własności i to każdej, rodzinnej, majątkowej, ojczystej, religijnej, moralnej, tradycyjnej, oraz własności swych negacyj. Jej osobowość była zwarta i twarda, jak słup zasłaniający słońce. Nie było obok niej miejsca na beczkę Diogenesa. Najbardziej niecierpieli Baudru

35