Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/41

Ta strona została przepisana.

będąc kobietą wrażliwą, rozumną i dumną, odczuwała każde upokorzenie zosobna. Nawykła od dzieciństwa odczytywać fałsz i władać kłamliwym językiem salonu, dostrzegała pod przysłoną umyślnej nieuwagi, dwuznacznych uśmiechów i obłudnej grzeczności ubliżającą intencję. Cierpiała z uśmiechem, mówiła dalej, a wszyscy myśleli:
— Cóż za pewność siebie ma ta mała!
Korzystając z odejścia jednej z dam, Lucyla podeszła z nią ku drzwiom, by się oddalić od Anetki, która została sama w grupie zdecydowanych zignorować ją. Rezygnując z dalszych prób, wstała, by wyjść, gdy nagle Marcel Franck przeszedł salon i zbliżył się do niej. Nie spostrzegła, że wszedł przed chwilą, zajęta wysiłkiem podtrzymywania słabnącej odwagi. Z sympatycznem politowaniem podziwiał przez chwilę jej zuchwalstwo, potem zaś powiedział sobie:
— Cóż zmusiło tę szaloną dziewczynę do jątrzenia tych wszystkich krasych byków? Niesłychana rzecz!
Zdecydował się rzucić jej linę ratunkową i pozdrowił uprzejmie, a wdzięczne oczy Anetki rozbłysły radością. Nastało wkoło nich milczenie, wpiły się w nich oczy wszystkich, a Marcel rzekł:
— Nakoniec wróciłaś, wielka podróżniczko, Czyż napatrzyła się pani dostatecznie lazurowi śródziemnomorskiemu?
Chciał podjąć temat niewinny, ale Anetka (porwana jakimś demonicznym pędem pychy, brawury, czy może samej jeno szczerości) odparła wesoło:
— Nie patrzyłam wcale na lazur morza, od kiedy patrzeć mogłam w lazurowe oczy mego dziecka!
Ironja przebiegła wiewem po zebranych, zamieniono dyskretne uśmiechy i spojrzenia. Ale Marja

37