Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/47

Ta strona została przepisana.

szymi mistrzami! Prorokując pani, że nie wpadniesz w sieci Brissotów, nie przypuszczałem wcale, że przerwiesz pani jej oczka w sposób tak kapitalnie zuchwały. Doskonała metoda... zaprawdę! Winszuję pani mestwa...
Anetka słuchała zawstydzona tych dziwnych słów. Sądziła, że uzasadnia prawo postępowania swego, jak to uczyniła na przyjęciu u Lucyli, wobec wszystkich, a jednocześnie niemiło jej było, iż Marcel chwali je tym tonem. Czuła się dotknięta we wstydliwości i dostojeństwie swojem. Dlatego powiedziała:
— Nie winszuj mi pan, gdyż nie posiadam tej rzekomej odwagi. Nie chciałam zgóry tego co nastąpiło i nie przewidywałam wcale...
Ale zaraz dodała, ogarnięta skrupułami i nie chcąc kłamać:
— To znaczy... mylę się. Myślałam o tem w istocie, ale uczyniłam to, bojąc się go, nie zaś pożądając. I właśnie nie rozumiem, czemu wyszłam naprzeciw tego, czego się bałam i czego nie chciałam wcale?
— Rzecz całkiem jasna! — odparł. — To, co przestrasza, wywiera fascynację. Zresztą nie jest pewnem, że nie pożądamy tego, czego się boimy. Tylko nie każdy, jak pani, ośmiela się sięgnąć po to, czego pożąda. Pani miałaś odwagę omylić się, czego wymaga życie, gdyż omyłki jeno pozwalają je poznać. A trzeba poznawać, tylko przy tem wszystkiem dziwi mnie, droga przyjaciółko, żeś nie przedsięwzięła pewnych ostrożności, a partner pani ponosi wielką winę, że złożył jej na ramionach ciężar taki.
Nieco urażona odparła:
— Dla mnie nie jest to ciężarem.

43