Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/48

Ta strona została przepisana.

Marcel myślał, że Anetka chce wspaniałomyślnie bronić Rogera i spytał:
— Kochasz go pani jeszcze?
— Kogo? — odrzuciła.
— To doskonałe! — zaśmiał się. — Więc go pani już nie kochasz!
— Kocham moje dziecko! — rzekła poważnie. — Reszta, to przeszłość, zaś przeszłości nie rozumie się już, tak jakby nie istniała. To rzecz smutna nawet.
— Ale posiada swój urok.
— Nie mam w tem upodobania, gdyż nie jestem dyletantką, natomiast syn mój, to teraźniejszość, która potrwa tak długo, jak ja.
— Teraźniejszość, co nas wdepce w ziemię, dla której staniesz się pani zkolei przeszłością.
— Trudno! — odparła. — Miło mi będzie zostać wdeptaną w ziemię temi małemi nóżkami.
Marcel roześmiał się z tego wybuchu, ona zaś dodała:
— Nie rozumiesz mnie pan, bowiem nie widziałeś mego Marka, mego arcydzieła, a nawet zobaczywszy, nie umiałbyś pan patrzeć. Trafnie oceniasz pan obrazy, posągi i tym podobne bezpotrzebne cacka, ale nie zdolny jesteś pojąć jedynego cudu prawdziwego, to jest ciała małego dziecka. Nacóż mam go panu zresztą opisywać...
Mimo to opisała szczegółowo i miłośnie, śmiejąc się z własnych, gorących wyrażeń, mocno przesadnych, których jednak uniknąć nie mogła. Wkońcu przerwała sobie sama, zauważywszy pobłażliwe i przekorne spojrzenie Marcela.
— Nudzę pana... przepraszam... pan mnie nie rozumie?

44