Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/49

Ta strona została przepisana.

Marcel rozumiał doskonale wszystko, wiedział, że każdy musi mieć swoją przyjemność i że to nie podlega dyskusji.
— Koniec końcem, — powiedział — macierzyństwo pani koliduje z zasadą rodziny legalnej, a zamiast wyrazić skruchę, wyzywasz pani na rękę autorytet.
— Jakiżto autorytet? — spytała. — Niczego i nikogo nie wyzywam.
— Jakto? A opinja publiczna, a tradycja, a kodeks napoleoński!
— Nie zajmuję się tem wszystkiem.
— Najgorsza to prowokacja właśnie, nie do przebaczenia... Ale mniejsza! Zerwałaś pani wszystkie więzy, wolna jesteś od klanu i cóż poczniesz pani teraz?
— To co przedtem.
Marcel spojrzał sceptycznie.
— Czy sądzisz pan, że nie zdołam podjąć dawnego sposobu życia? — spytała.
— Nie warto się o to kusić! A zresztą...
Przypomniał jej dyskretnie wizytę u Lucyli i wskazał trudności powrotu do dawnego środowiska. Wiedziała to bez objaśnień, a urażona duma wzbraniała powtarzania prób. Dziwiła ją tylko uporczywość Marcela, klarującego jej to, dawniej był bowiem dyskretniejszy. Wkońcu powiedziała:
— Mniejsza z tem! Mam teraz syna!
— Nie możesz pani chyba zacieśniać do niego swego życia.
— To nie zacieśnianie, ale zwiększenie zakresu. Mam w nim świat, który będzie rósł, a ja z nim razem.
Z wielką troskliwością, a nie mniejszą ironją wyjaśnił, że świat ten starczyć nie może kobiecie o naturze chciwej i bujnej, jak ona. Anetka słuchała na-

45