Abraham uśmiechała się nieraz nawet, słysząc pozbawione respektu uwagi podlotka. Uśmiechała się atoli tylko przy drzwiach zamkniętych, zaś z chwilą ich otwarcia przywdziewała zaraz szatę oficjalną i była wówczas twardą, jak żelazo, a nieugiętą, jak przystało pedagogowi republikańskiemu w obliczu kodeksu praw cywilnych. Dość powiedzieć, że o ile nagie sumienie pani Abraham obojętnem było na wszelką moralność konwencjonalną, to sumienie umundurowane, praktyczne, potępiało czyn Anetki, który znała, albowiem narobił on hałasu w świecie.
Nie wiedziała jeszcze, że Anetka straciła majątek, to też przyjęła ją, nie zdradzając swych myśli, chcąc wybadać, czy kolegjum nie odniesie z tej wizyty jakichś korzyści. Przybrała minę życzliwą, choć pełną rezerwy. Ale gdy wyszło na jaw, że Anetka szuka zajęcia, znikł uśmiech z twarzy pani Abraham, bo przypomniała sobie nagle skandal. Można brać pieniądze od osoby, którą się potępia, ale nie wypada dawać jej pieniędzy. Nie trudno przyszło pani Abraham wymówić się brakiem posady w kolegjum, gdy zaś Anetka poprosiła, by ją poleciła gdzieindziej, nie zadała sobie nawet trudu obiecywania na wiatr. Dyplomatyzując ze sternikami okrętu fortuny, porzucała tę metodę, o ile nawa tonęła, co było nawet błędem wielkim, albowiem pogrążeni dziś, wypływają jutro, a dobry dyplomata nie zapomina nigdy o przyszłości. Ale panią Abraham obchodził tylko dzień bieżący i niestety nie nawykła wyławiać tonących. To też przemówiła tonem oschłym i chcąc dać odczuć, jak należy, zmianę sytuacji Anetce, która zachowywała się ciągle swobodnie i spokojnie (co teraz nie było zgoła na miejscu), oświadczyła wprost, że sumienie nie pozwala jej polecać nikomu
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/79
Ta strona została przepisana.
75