Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/87

Ta strona została przepisana.

kobiecego ciała... Nie uświadamiał sobie tego sam przez się, ale świadomość wielokrotna, o tysiącu płaszczyzn, roztoczona na peryferji istoty dziecka, rejestrowała wszystko w przelocie na swojej wstędze. Te wszystkie kobiety nie przypuszczały, że od stóp do głowy są sfotografowane na czułej płycie. Tylko dostrzegał je kawałkami, których dużo brakło, podobnie jak w układance o pomieszanych kostkach. Stąd się brały owe dziwne i przelotne sympatje, które były żywe, a zmienne, i zdawało się kapryśne, a to dlatego właśnie, by mógł skompletować całość. Ktoś podejrzliwy byłby powiedział, że do wszystkich tych kobiet czuł pociąg. Wzorem kota domowego lubił raczej miękkie dotknięcie dłoni, niż całą osobę, oraz całokształt tego, co mu dawała pracownia. Był niewinnym i szczerym egoistą, aż do pieszczot, jakie oddawał. Pieścił swe opiekunki, gdyż chciał się im przypodobać i znajdował w tem przyjemność, ale tak zachowywał się tylko wobec wybranek swoich.
Od pierwszej chwili faworytką swą zamianował Sylwję. Instynktem zwierzęcia domowego poznał niezwłocznie, że jest bóstwem tego miejsca, panem wydzielającym żywność, pocałunki, dyktującym kolor dnia, a także, że dobrze jest protegować, a jeszcze lepiej być protegowanym. Doskonale znał swe przywileje i pewny był, że na nie zasłużył. Dlatego też przyjmował bez zdziwienia, ale z zadowoleniem hołdy i pochlebstwa władczyni pracowni. Sylwja go rozpieszczała, psuła, zachwycała się każdym jego ruchem, krokiem, słowem, mądrością, pięknością, ustami, oczyma i nosem, kazała go podziwiać klientkom i pyszniła się nim jakgdyby go sama zniosła. Coprawda wołała nań też:
— Mały drabie! Smarkaczu!

83