prawo kochania, podziwiania, a nawet ostatecznie całowania. Ale cóż za maniery! Skądże je wzięła ta osoba? O ileż bardziej dystyngowaną była Sylwja i jej panny. Nawet bawiąc się z nim, śmiejąc i krzycząc, nie całowały go tak brutalnie. Dziwiło go, czemu Sylwja, umiejąca tak dobrze zmyć głowę swym poddankom, nie wzywała do porządku tej źle wychowanej osoby i nie broniła go przed tego rodzaju zakusami. Przeciwnie, Sylwja przybierała wobec Anetki ton niezwykle poufałej serdeczności i mówiła Markowi:
— No, dalejże, bądź grzeczny! Pocałuj swą mateczkę!
Matką jego była... oczywiście, racja... ale cóż stąd wynika? Tak... i ona była również potęgą domowego ogniska. Czuł jeszcze ciepło jej łona, miał na łakomych ustach wspomnienie słodkiego smaku matczynego mleka i cień skrzydeł dostrzegał, które go osłaniały. Pamiętał również straszny czas choroby, kiedyto niewidzialny wróg ściskał mu gardło i pochyloną nad sobą twarz możnej opiekunki i obrończyni... Wszystko to prawda! Narazie atoli nie była mu wcale potrzebna. Wspomnienia te i mnóstwo innych spoczywały na jego strychu, teraz były mu jednak zbyteczne zgoła... może się przydadzą później... ano, zobaczymy! Obecnie każda chwila sypała mu mannę niebiańską, którą zbierał łapczywie. Dziecko jest z natury niewdzięczne. To mens momentanea, nie ma czasu pamiętać o tem, co było dobre wczoraj, uznaje tylko chwilę bieżącą. A właśnie w bieżącej chwili Anetka popełniła błąd, pozwalając się zastąpić przez inną, milszą w oczach Marka, a nawet korzystniejszą dlań. Miast spacerować, niewiadomo gdzie po całych dniach poto, by wpadać jak bomba wieczór, Sylwja i inne
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/90
Ta strona została przepisana.
86