Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/108

Ta strona została przepisana.

dziła się zgoła, iż nie ponosi winy za to, czego się właśnie dowiedziała. Powiedziała sobie szczerze, iż przez pół roku żyła jak szalona, myśląc wyłącznie o sobie i swych przyjemnościach, a przez głowę jej nawet nie przeszło zająć się chłopcem.
Powiedziała sobie: mea culpa, patrząc na jego pobladłą twarz, ruchy nerwowe i słysząc sztuczny śmiech, z jakim jej opowiadał swe czyny. Marek oczekiwał wybuchu, wyrzutów, zdziwiło go tedy milczenie ciotki.
— Cóż ty na to? — spytał wkońcu.
— Nie mam ci narazie nic do powiedzenia! — odparła. — Zbyt dużo mam powiedzieć samej sobie.
Marek nie nawykł, by ciotka traciła czas na medytację.
— Cóż ci się stało?
— Widzę, że zmarnowałam życie własne i życie męża, a teraz jestem na najlepszej drodze, by zmarnować życie twoje.
— Cóż cię to obchodzi, ciociu? Wszakże moje życie jest moją wyłącznie własnością. Robię, co mi się podoba... A zresztą, cóż warte życie!
— Warte, co warte... Nie masz racji... Dla tego kto sam wart najmniej, ma ono wartość niesłychaną.
— A cóż z tem robią ludzie? Idź, popatrz do okopów! Życie tam nie jest drogie.
— Wiem o tem! Nie kosztuje ich nic. Zabrali mi życie Leopolda.
— Leopolda?...
Marek nie wiedział dotąd nic. Wieść go oszołomiła. Zrozumiał teraz poważny nastrój ciotki. Nie sądził atoli, by zmarły zajmował dużo miejsca w jej sercu. Zdziwił się tedy, słysząc jej słowa:
— Dlatego właśnie, że znam dziś wartość życia, rozumiem morderstwo popełnione przez... nich i przeze mnie samą.

90