ja mówię. Wychowałyśmy cię obie, troszczyły o ciebie przez lat szesnaście, ty zaś, jak głupiec, chcesz w ciągu jednego dnia zniweczyć całą pracę naszą. Będziesz mógł czynić, co ci się spodoba, gdy zostaniesz mężczyzną, gdy spłacisz to, co nam winien jesteś. Aż dotąd, pamiętaj o długu, chłopcze! Oddaj, coś winien!
Rozwścieklony Marek jął wykrzykiwać, że nie prosił o pożyczkę, ani o życie nawet...
— A jednak żyjesz, mój mały. Wściekaj się, ale idź wprost przed siebie. Ja będę nad tobą czuwała!
I nie pozwalając na dalszą dyskusję, rzekła ostro:
— Dość tego!... Koniec!
Potem, wraz z dygocącym od bezsilnej złości młodzieniaszkiem, jęła rozważać, coby z nim uczynić.
— Najlepiej będzie, gdy pojedziesz do matki.
— Nigdy! Za nic! Nienawidzę jej! — wykrzyknął.
Sylwja spojrzała nań z zaciekawieniem, wzruszyła ramionami i nie odpowiadając nawet, pomyślała:
— Warjat! Rodzina warjatów! Cóż mu zadała, że ją aż tak kocha?
Potem powiedziała chłodno:
— W takim razie jedno tylko widzę wyjście. Zostaniesz u mnie... Będziesz eksternistą w innem liceum... Sądzę, że ci nie zależy na tem, by matce donosić, co zaszło? Dobrze, dobrze... ja to już załatwię... Ale na przyszłość, wiedz, że ja rządzę! A znam wszystkie wybiegi. Nie usiłuj udawać!... Będziesz wolny w swoim czasie... który ci zresztą wyznaczę sama. Nie będę cię gnębić. Nie myślę żądać więcej, niż dać możesz. Ale to, co możesz, wszystko co tylko możesz, dać musisz, chłopcze drogi. Przedkładam ci weksel. Jesteś moim dłużnikiem.
∗ ∗
∗ |