Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/113

Ta strona została przepisana.

niczem. Ale nie mam powodu, posiadam policję własną. Przyjaciółki twoje, mój chłopcze, nie odmówią mi niczego.
Marek skoczył, oburzony.
— Co? Kto? To nieprawda... Ach, więc jestem w niewoli. Nie mogę mieć przyjaciela bez obawy, że mnie wyda! Nie mam nikogo, nikogo, komubym się mógł zwierzyć!...
— Masz, drogi chłopcze. Masz takiego przyjaciela przy sobie.
— Któż to?
— Ja sama.
Marek uczynił gest gniewny i odpychający.
— Nie dość ci tego? Rozumiem, drogi paszo!... Ale jest to pokuta. Nie zaprzeczam ci prawa kochania, ni by cię ktoś kochał. To chleb powszedni każdego człowieka żyjącego. Ale trzeba wprzód zapracować na ten chleb powszedni. Pracuj tedy! Bądź mężczyzną! Nie chciałbyś zapewne z pośród trojga Rivière’ów być jedynym bezużytecznym... być pasorzytem?... Spójrz na palce moje. Są tam ślady igły. Chociaż lubię swe ręce i rada jestem, gdy je ktoś lubi, nie szczędziłam ich nigdy. Nie jestem dzierlatką. Używałam życia. Ale nikt mi niczego nigdy nie dał darmo. Kupowałam dzień po dniu. Pracowałam twardo. Rób to samo!... A teraz rozpogódź skrzywiony pyszczek! Zaszczytem jest dla ciebie, że ja i myję głowę. Traktuję cię narówni z sobą... Podziękuj!... A potem, marsz do pracy... Zuchwalcze mały!
Marek ciskał się i toczył pianę wobec takiego traktowania. Byłby gryzł rękę, trzymającą wodze i szarpiącą niemi tak bezceremonjalnie. Raniło go dotkliwie to przypominanie, że jest dłużnikiem obu kobiet, że je ich chleb i nie ma prawa wyswobodzenia się z poniżającej niewoli, aż do chwili spłaty. Najgorsze zaś było to, że sam po-

95