Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/136

Ta strona została przepisana.

— Ta pani mówi, jak przykazuje honor. Ranni nieprzyjaciele zostają pod opieką Francji. Kto im uchybia, bezcześci ojczyznę.
Wszyscy ją znali. Pochodziła z rodu arystokratycznego, cieszącego się ogólną czcią. Mąż jej, oficer, zginął pod Verdun. Gest jej zadecydował. Dwie inne damy, pielęgniarki, stanęły obok niej. Kilku mieszczan zaczęło wzywać do spokoju. Kobieta, która dopieroco pluła w twarz jeńcom, jęła się głośno rozczulać nad jakimś rannym młodzieniaszkiem. Mrucząc i grożąc, rozstąpił się tłum, przepuścił konwój, eskortowany przez młodą damę i Anetkę, która wiodła pod rękę słaniającego się oficera.
Dotarły tak do szpitala, gdzie nie padło ni jedno słowo protestu. Obowiązki zawodowe i ludzkość odzyskały swe prawa. Pod wrażeniem pierwszego zamieszania, które pogarszał brak pielęgniarzy (wahający się wrócili jeden po drugim w ciągu nocy), nie zauważono Anetki, tak że mogła do późna rozbierać i myć rannych, przy pomocy owej furji niedawnej, która jak się okazało, była zacną kumoszką, a teraz wstydząc się swego wybuchu i chcąc, by o nim zapomniano, pracowała gorliwie. Jeden z tych nieszczęsnych został opuszczony przez lekarzy, bowiem operacja była już bezskuteczna. Anetka poświęciła się ostatnim chwilom umierającego.
Był to młodzieniec chudy, nerwowy, o smaglej cerze, typu semicko-latyńskiego z nad Renu. Był strasznie ranny... otwarty brzuch... jam foetebat... i ruszały się w nim robaki. Wstrząsały nim dreszcze, zaciskał z bólu zęby, chwilami jęczał, mrugał oczyma i szukał wokoło siebie czegoś, czegoby się uczepić w chwili tonięcia, jakiejś żywej istoty, przedmiotu, jakiegoś wogóle punktu stałego. Napotkawszy oczy Anetki,

118