Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/147

Ta strona została przepisana.

lepiej. Nadaremnie mieszają się, każdy żyje sobą, nie troszcząc się o drugiego. Drogi sąsiedzie, jeśli twój rytm zgadza się z moim, wszystko w porządku, jesteś mój bliźni. Jeśli się różni, nie znam cię. A jeśli jest sprzeczny, toś mój wróg! Pierwszego obdarzam wspaniałomyślnie moją myślą, drugi ma prawo tylko do myśli drugorzędnej, a trzeci jak w pieśni o Malborough’u[1] trzeci nie niósł nic..., trzeci nie ma prawa wcale, odmawiam mu wszelkiej myśli, jak zwierzętom. (Czyż Bosze są ludźmi?...) Zresztą, czy tamten jest pierwszego, drugiego, czy też trzeciego stopnia, we wszystkich trzech przypadkach nie znam jego samego i nie usiłuję nawet poznać. Widzę tylko siebie, słyszę siebie, rozmawiam z sobą. Ja — żaba. Gdy mnie rozedmie namiętność, czy poczucie ważności mej osoby, z żaby robi się wół i wtedy jestem: Naród, Ojczyzna, Rozum, albo Bóg. Jest to stan niebezpieczny. Wracajmy do swego bagna... Niestety! Nie umiałem nigdy rechotać spokojnie, zapięty aż pod szyję w nieprzemakalnym płaszczu własnej skóry. Od dnia, kiedy tknął mnie demon ciekawości (lub może sympatji?), chciałem je poznać... (nie powiadam: zrozumieć, któż bowiem sobie tak może pochlebiać...) dotknąć przynajmniej, wyczuć żar żywy ich umysłu, podobnie jak wyczuwam pod palcem ciepłe, miękkie ciało kuropatwy. Dotykałem ich, kosztowałem, kochając jednocześnie i zabijając. Bowiem i ja zabijałem także.
— Pan zabijał? — powiedziała Anetka, odsuwając się.
— Trzeba było. Niech pani do mnie nie ma urazy! Odwzajemnili się!...

∗             ∗
  1. Znana pieśń francuskich żołnierzy o rycerzu Malborough. (Przyp. tłum.)
129