Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/150

Ta strona została przepisana.

— Ich wiarę? Wszakże to maska, którą osłaniają swe instynkty złośliwości, zazdrości, pychy, pożądania, łupiestwa i wszeteczeństwa...
— Nie rzucaj pani dalszych!
— Jest dużo jeszcze.
— Co pani wie o tych towarach?
— Znam wszystkie artykuły. Mam je zamknięte w kufrze.
Herman umilkł i objął spojrzeniem znawcy tę siedzącą u jego łóżka kobietę, która głosząc pokój, miotała płomienie. Potem powiedział (nie mówiąc dokładnie tego, co myślał):
— Ma pani rasę w sobie. Nie brak niczego!... Ale, pani Judyto, ponieważ przypisuje pani część swych zalet Filistynom, nie zatrzymuj się w połowie drogi, ale racz im oddać także i resztę, to co najlepsze!
— O czem pan myśli?
— Oczywiście, trzeba im dać także swą miłość, wiarę i szczerość... Odrzuca pani tych ludzi zupełnie jako kłamców i szkodników. Łatwo to powiedzieć, niestety! Gdyby tak było, życie stałoby się nader proste, a oni nie rośliby w taką siłę! Przyjrzyj się pani bliżej!
— Nie chcę na nich patrzeć.
— Dlaczego?...
— Dlatego, że nie chcę.
— Dlatego, że pani widziała.
— Widziałam.
— Ale pod kątem namiętności... Rozumiem... To przeszkadza do działania... Ale mniejsza o działanie... widzieć to rzecz główna! Pożyczam pani mych okularów. Patrz pani! Potem urządzi się pani jakoś...

∗             ∗

132