Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/151

Ta strona została przepisana.

WIDZIAŁA wbrew własnej woli. Herman nie wygłaszał tyrad na temat ludzkości. Nie było to w jego stylu a człowiek w jego oczach, nie wart był rzodkiewki. Interesowało go to tylko, co przemija... istota... godzina... To zaś, co rzekomo nie przemija i nie umiera, zdaniem jego nie widzi, że już umarło.
Opowiadał jej w prostych słowach o miasteczku i kraju. Miał zbierane od dzieciństwa na kartonach „szkice,“ w starem znaczeniu francuskiem, portrety zwyży chwytane w lot,... mieszczuchów, chłopów... swoich ludzi. Ach! znał ich zewnątrz i wewnątrz, orzeł i reszka, wszystko mu było znane. Mógł wybierać. Przedłożył Anetce te typy, które, jak sądził, znała... tych, których ciasnota i egoizm raziły go. Tacy to właśnie ludzie, w dniu przybycia jeńców okazali się wściekłemi wilkami. Mieli swoistą dobroć i cnoty domowe. Pod grubą przysłoną prostactwa byli oni zdolni do poświęcenia. Ale każdy taki worek kości, dla którego żaden Bóg nie umarł, zda się, każdy nosił krzyż swój. Wiedziała to dobrze Anetka! Ale dźwigała krzyż własny i, jak oni, skłonna była wierzyć, że jest jedynie prawdziwy. Widziała z jednej strony katów, z drugiej ofiary, a Herman zmuszał ją, by przyznała, że każdy jest zarazem katem i ofiarą. Ten niewierzący Galijczyk ukazał jej niesłychaną Golgotę. Tłum niezmierny niósł krzyże, rzucając jednocześnie kamienie i klątwy na ukrzyżowanego!...
— To ohydne! — powiedziała. — Czyż nie możnaby ich wyprowadzić z błędu? Miast, by się kamienowali wzajem, niech połączą siły swoje...
— Przeciw komu?
— Przeciw wielkiemu katowi!
— Któż to?
— Natura!

133