Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/157

Ta strona została przepisana.

— Chcą, czy nie! Ja chcę. Wiem dobrze, że jestem niczem i nic nie mogę zrobić. Ale chcę zrobić wszystko. Tak trzeba. Choćby wszyscy bogowie i wszyscy djabli (najgorsze djabły to ludzie), gdyby świat cały powiedział: Nie!... ja powiem: Tak!
— Martynka pragnie cięgów!...
— Nie bój się pan, oddaję cięgi.
— Żaden z wysiłków pani nie przesunie o włos ziarnka pyłu na twardym głazie przeznaczenia.
— A może... Nie... Ale to przynosi ulgę.
— Już powiedziałem. Jesteś pani Beloną. Imię Anna jest zgoła nieodpowiedne.
— Jest to imię babki Tego, który zwyciężył śmierć.
— I zmarł.
— Ale wstał z martwych dnia trzeciego.
— Wierzy w to pani?
Umilkła, zdumiona wielce.
— Nigdybym nie uwierzyła, przedtem...
— A teraz?
— Nie wiem... To mnie przeszyło.
Herman patrzył na dziwną kobietę, którą niespodzianie nawiedzały istoty tajemnicze. Siedząc przy łóżku na niskiem krześle, oparła czoło o pościel, jakby w głębokiej prostracji. On położył zlekka dłoń na jej bujnych, jasnych włosach. Podniosła głowę. Oczy miała zdziwione, ale spokojne. Herman spytał półgłosem:
— A więc pani wierzy?
— W co?
Była całkiem szczera. Nie wiedziała już nic a nic. Potem rzekła:
— Wierzę, że muszę działać, pomagać, kochać.
— Dobrze — powiedział Herman. — Właśnie dlatego wezwałem panią. Nie chciałem mówić zrazu. Chciałem panią widzieć i patrzeć w panią. Dziś już wiem! Dość

139