Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/159

Ta strona została przepisana.

— Jest na Zachodzie, zamknięty w obozie jeńców. I od trzech lat... tak blisko, a tak daleko będąc... nie mam od niego wieści, nie wiem nic. Czy żyje jeszcze? Ja tymczasem umieram...
— Jakto? Czyż nie można zasięgnąć wiadomości?
— Stąd nie mogę się starać o nic.
— Wszakże rodzina kocha pana. Czegóżby mogli odmówić?
— Nie, nie mogę z nimi mówić o tem nawet.
— Nie rozumiem.
— Zrozumie pani... Narazie dobrze, żem panią znalazł. Jakże słodko mówić pani o tem! Mówić o nim z kimś, któryby go mógł pokochać, to niemal mówić z nim samym. Pokocha go pani?
— Kocham go w panu. Ukaż mi go pan. Mów o nim!...

Na imię mu Franz, a mnie Herman... Herman Francuz, a Franz Niemiec... prawda, dziwne to... Poznałem go dwa lata przed wojną. Mieszkał od dość już dawna w Paryżu. Malował. Mieszkaliśmy w tej samej dzielnicy. Okna naszych pokojów wychodziły na ten sam ogród. Przez całe miesiące mijaliśmy się bez słowa. Pewnego wieczora zetknęliśmy się na zakręcie ulicy przez nieuwagę. Później mi to dopiero wpadło... W mrowisku paryskiem mężczyźni i kobiety, jak miotane wiatrem liście, potykają się o siebie długo nieraz, zanim ktoś kogoś zobaczy. Ale starczy momentu wstrząsu, by wiedzieć, że się tego człowieka widziało... Raz, przyjaciel wspólny przyprowadził go. I poznałem...
Miał lat dwadzieścia trzy, lecz wydawał się młodszym. Nosił w sobie jeszcze odbicie kobiety-matki, utraconej w latach dziecięcych. Twarz serdeczna, wrażliwa, niespokojna, targana wszystkiemi wiatrami nadziei i podejrzenia, Bez przejść widziało się tam cień i światłość, za

141