Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/163

Ta strona została przepisana.

UMILKŁ, zamyślony po tem długiem opowiadaniu, które wygłosił bez pośpiechu, jakby dla siebie raczej, niż dla Anetki... zwalniając miejscami kroku, by lepiej przeżywać szczególy.
Pochylona nad nim, nie uczyniła najlżejszego ruchu, by nie spłoszyć czaru. Gdy skończył, oczy jej odzwierciedlające przelot mirażu, słuchały dalej. Herman spojrzał w nie. Przez kilka minut rozmawiali bez słów. Słyszała go dobrze. Potem, zmieszany potrosze Herman, odpowiadając niejako jej myślom (usprawiedliwiał się także), powiedział:
— Czyż to nie ciekawe? Od urodzenia żyjemy z sobą, znamy się, wierzymy w siebie... Jest to z pozoru rzecz prosta... jasna... to znaczy, człowiek! Ludzie są wszyscy podobni do siebie, wychodzą, niejako gotowi ze sklepu... Dopiero praktyka wykazuje różnice pod tą samą odzieżą! Któżby był powiedział, że natrafię na bezczynną duszę matki, czy kochającej siostry?... Pani się śmieje?
— Śmieję się z siebie! — powiedziała Anetka. — Jestem także duszą bez zajęcia.
— O tak, widzę ich więcej. Pani jest pasterką całej trzódki.
— Szczęście wielkie, — odparła — gdy nie dam się wieść owieczkom moim!
— Każdy żyć musi! — rzekł Herman, — Niech się pasą swobodnie.
— A straż polowa?
Roześmiali się oboje.
— Pal licho to społeczeństwo! — zauważył. — Nie rozumie niczego, prócz Kodeksu.
Po namyśle ciągnął dalej:
— To samo jest z naszą biedną przyjaźnią. Czyż to nie prosty czyn ludzkości, że się tonącemu podaje

145