Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/177

Ta strona została przepisana.

raz bliżej, ogarnięty został szaleńczą żądzą zobaczenia przyjaciela, zanim zginie.
Matka wpuszczała teraz z niechęcią Anetkę, bowiem chciał tego chory, ale nie rozmawiali. Wizyty upływały w milczeniu. Na jej widok pytał natrętnie spojrzeniem, potem zaś oczy mu gasły i wszystkie siły zwracały się przeciw chorobie. Daremnie usiłowała go rozerwać. Nic go nie interesowało. Przerywała opowiadanie wpół zdania. Gdy atoli, czując się niepotrzebną, chciała iść, powstrzymywał ją gestem, lub ostrym wyrzutem. Słuszne były te wyrzuty, bowiem roznieciła nadzieje, nie mogąc jej urzeczywistnić.
Pewnego dnia zostali sam na sam. Matka odprowadzała lekarza, który raz jeszcze usiłował ją łudzić. Herman chwycił dłoń Anetki i powiedział:
— Jestem stracony!
Usiłowała protestować, on zaś powtórzył:
— Jestem stracony! Wiem o tem. Ale chcę go jeszcze zobaczyć.
Uczyniła gest zwątpienia, on zaś nie pozwolił jej mówić.
— Chcę! — rzekł twardo.
— Cóż znaczy wola człowieka?
— I to pani powiada? Pani?
Pochyliła głowę w przygnębieniu. Herman powiedział z gorzką urazą:
— A więc cóż znaczyły te protesty? Te przechwałki kobiece? Pani kłamała!
Nie broniąc się, odrzekła:
— Biedny przyjacielu, uczynię wszystko co mi pan poleci. Ale co czynić? Jakie środki?
— Znajdź je pani! Nie pozwolisz mi chyba umrzeć bez zobaczenia go.
— Pan nie umrze!

159